Kto czyta, nie błądzi.

Beat Generation

Gdy umilkły echa wystrzałów, gdy zaczęto uprzątać ruiny, okazało się, że wojna nie skończyła się, a tylko przybrała nową polityczną formę. Świat został przedzielony niewidoczną, ale nieprzekraczalną kurtyną. Nie bez powodu nazywano ją żelazną. Po wschodniej stronie rozkwitał socrealizm. Termin ten, utworzony zgodnie z komunistyczną nowomową, określał sztukę, która miała być służebna wobec nadrzędnych wartości politycznych. Wzorem Związku Radzieckiego artyści w krajach za żelazną kurtyną mogli być socrealistyczni lub martwi. Opowiadano o tym dowcipy. Za dowcipy też karano. Kolega szkolny mojej mamy przesiedział za ten dowcip trzy lata do tzw. odwilży w 1956 roku.

– Czy to prawda, że poeta Majakowski popełnił samobójstwo?
– Tak to prawda.
– Czy znane są ostatnie słowa poety?
– Tak. Powiedział: towarzysze, nie strzelajcie.

Artysta – nie będąc socrealistą – mógł rzecz jasna nie publikować i żyć względnie bezpiecznie. Ale to była ścieżka wyboru debiutantów. Artyści, którzy zdążyli zadebiutować przed wojną, mieli z tym pewien problem. Czasem bywali uwiedzeni nową ideologią, a czasem dostawali od władzy propozycje nie do odrzucenia. W tym czasie w krajach zachodniej Europy rozwijał się egzystencjalizm, zaś w Północnej Ameryce powstał nieformalny ruch literacko-kulturalny o zabarwieniu anarchistyczno-indywidualistycznym nazwany beatnikami (Beat Generation). Jeśli ktoś z powojennej historii PRL pamięta słowo „beatnicy” (lub częściej „bitnicy”), to jest to właściwy trop. Polscy beatnicy byli bardzo nieformalnym i bardzo zwalczanym przez władzę ruchem młodzieżowym. Niewiele mieli wspólnego z oryginałem zza oceanu. Nosili przykrótkie spodnie, kolorowe skarpetki, fryzury zwane plerezami i słuchali dostępnego tylko w radiu zagranicznym rhythmandbluesa.

Bici nonkonformiści

Wbrew pozorom życie amerykańskich beatników nie było usłane różami. Do tego ruchu bowiem garnęli się najczęściej ludzie, którym uniwersalny wzorzec powojennego amerykańskiego kapitalizmu nie odpowiadał. Nie pasowali do społeczeństwa. Po pierwsze, często byli to homoseksualiści. Homoseksualistów w tamtym czasie w wielu krajach zachodnich traktowano jak przestępców. W majestacie prawa bito ich, zamykano w więzieniach, a nawet zabijano. Za żelazną kurtyną robiono to samo, tylko po cichu.

Jedną z ikon tego ruchu był urodzony w 1926 roku Allen Ginsberg. Pochodził z rodziny żydowskiej, co jest oczywiście propagandowo wykorzystywane przez antysemickie media. Pomimo że Ginsberg nie żyje od 1997 roku, to powiązane z Tadeuszem Rydzykiem pisemko „W Sensie” poświęciło mu anonimowy paszkwilancki artykuł, z którego miało wynikać, że to Żydzi są zboczeńcami i pedofilami.

Problemem Ginsberga było wręcz obsesyjne popieranie wolności słowa. Stąd jego dołączenie do wątpliwej jakości organizacji NAMBLA, która walczyła o obniżenie tzw. wieku zgody (przyzwolenia)*. Sam Ginsberg nie był pedofilem, ale uważał za konieczne, by każde poglądy mogły być swobodnie wyrażane. „Gębę” pedofila przyprawiła Ginsbergowi Andrea Dworkin, która była radykalną feministką skupiającą się na walce z pornografią. Ponieważ dążyła do wprowadzenia bardzo restrykcyjnych przepisów prawa regulujących kwestie seksualne, Ginsberg był niejako naturalnym jej wrogiem.

Skowyt

Jednym z najbardziej znanych dzieł ruchu beat generation, oprócz książki Jacka Kerouaca „W drodze”, był poemat „Skowyt” Ginsberga. W tamtych czasach był tak szokujący, że w USA wielokrotnie usiłowano zablokować wydawanie tego utworu. W Polsce wiersze Ginsberga wraz z poematem „Skowyt” zostały wydane tylko raz. Był to rok 1984, gdy zarówno ideologia beatników, jak i obyczajowe skandale przestały mieć istotne znaczenie nawet w socjalistycznej Polsce. Symboliczna data.

Na przekór obrazoburczym fragmentom poezja Ginsberga stała się ważnym kamieniem milowym w rozwoju tzw. poezji konfesyjnej. Truizmem jest mówienie o twórcach, dla których Ginsberg nie będąc wcale ideowym autorytetem, stał się katalizatorem ich rozwoju. Nie byłoby Sylvii Plath, nie byłoby także Czesława Miłosza. Z polskich poetów Miłosz był jedynym, któremu dane było uczestniczyć w w amerykańskiej rzeczywistości tamtych lat. Tak pisał Miłosz w „Roku myśliwego”, buntując się wewnętrznie, przeciw środowisku, które i na nim wywarło swe piętno”

Rok Myśliwego

Trzeba przyznać, że strach przed korelacją choroba-geniusz był u mnie wręcz obsesyjny i on to wyjaśnia wiele moich decyzji. (…) W Kalifornii przy końcu dwudziestego wieku, ja z moją wiedzą o piekłach Europy, niby Mr. Stammler z powieści Saula Bellowa. Także z niejakim sceptycyzmem co do przywileju, którzy zgarniają dla siebie amerykańscy poeci, przywileju wariackich papierów. Alkoholizm, narkotyki, pobyty w klinikach psychiatrycznych, samobójstwo – takie mają być znamiona jednostek wyjątkowo uzdolnionych.
To możliwe, ale możliwe też, że mit romantyczny, utożsamiający wielkość z odchyleniem, otrzymał nową zachętę w postaci permissive society i powoduje rzeczywiste, nie urojone skutki. Kiedy Robert Lowell co pewien czas lądował w klinice, nie mogłem oprzeć się myśli, że gdyby wrzepić mu piętnaście razy bizunem na goło, zaraz by mu przeszło. Uznaję, że zazdrość przeze mnie przemawiała; jeżeli ja nie mogę sobie pozwolić, dlaczego on ma sobie pozwalać? Później widywałem Lowella podczas jego wizyt w Berkeley. Na mojej niechęci do niego mogła zaważyć jego sława w latach sześćdziesiątych, kiedy dla całego ruchu pacyfistyczno-młodzieżowego był nasz, wielki, postępowy, czyli potwierdzał wiarę, że wszyscy ludzie, a już zwłaszcza poeci, myślą podobnie, bo inaczej myślą tylko świnie (…) dodać do tego Lowella rozwody, pobyty w klinikach psychiatrycznych, zainteresowanie kulturą europejską (muzealną), a mamy typowy życiorys, za typowy na mój gust, w służbie komunałów środowiska.

A jednak właśnie poezja Miłosza w swej konfesyjnej formie wyrasta z czasów które spędził wśród kalifornijskich intelektualistów. Warto zacytować fragment pracy Przemysława Michalskiego „Co można powiedzieć? Poezja konfesyjna i konfesyjność poezji”, którą jakiś czas temu znalazłem w rzadko odwiedzanych zasobach internetowych.

W napisanym w późnej starości wierszu „Do Roberta Lowella” widzimy charakterystyczny dla tego okresu ton koncyliacyjny – Miłosz szuka tego, co łączy go z poetami, z którymi nie było mu wcześniej po drodze. Gestem tym objęty jest nawet awanturnik Ginsberg i „nieludzki” Robinson Jeffers. Wspomnianą przez Miłosza zazdrość należy chyba rozumieć jako zazdrość kogoś, komu historia nie pozostawiła żadnego wyboru i kto musiał być – choć sam Miłosz zżymał się na takie określenie – świadkiem epoki. Lowell miał komfort bycia świadkiem i skrupulatnym kronikarzem jedynie szalonej amplitudy swoich stanów psychicznych.

Wpływ Ginsberga i beat generation

Wpływ Ginsberga nie ograniczył się do poezji. Młodszy od niego o siedemnaście lat Jim Morrison, był jedną z gwiazd nowego stylu muzycznego i poetyckiego. Ta gwiazda niewątpliwie nie zaistniałaby w formie nam znanej, bez wpływu idoli beat generation. Las but not least warto też dodać, że Ginsberg, Kerouac i Burrougs byli niejako założycielami ruchu hippisowskiego lat sześćdziesiątych. Gdyby historia potoczyła się innymi torami, nie byłoby wielu kapel rockowych i całej tej gałęzi muzyki. Od Boba Dylana, The Clash, Patti Smith po Rolling Stones. Można też dodać, że inspiracją beat generation stał się esej „Drzwi percepcji” Aldousa Huxleya z 1954 roku, w którym pisał o postrzeganiu rzeczywistości pod wpływem narkotyków**.

Podsumowanie

Wyklinany za swój homoseksualizm i rzekomą pedofilię Allen Ginbserg miał wiele lat jednego partnera. Od roku 1954 do samej śmierci w 1997 roku był nim Peter Orlowsky. Takiej stałości mogliby pozazdrościć ci, którzy często dziś mienią się ikonami konserwatywnego chrześcijaństwa, a za sobą mają po kilka rozwodów. Ukłony dla partii rządzącej w Polsce. Impulsem do napisanie tego tekstu stała się internetowa dyskusja, która uświadomiła mi, budząc przerażenie, że żyjemy dziś w epoce intelektualnej indolencji młodego pokolenia. Czy nazwiemy ją kiedyś epoką TLDR (po polsku „nie chce mi się tego czytać”)? Nieuchronnie kojarzy mi się to z opowiadaniem Jacka Londona „Szkarłatna zaraza”. Akcja opowieści rozgrywa się po upadku cywilizacji, gdy nieliczni ocalali ludzie stali się prymitywnymi plemionami potrafiącymi walczyć tylko o przetrwanie. Wnukowie kpią i śmieją się z dziadka, ponieważ używa on trudnych słów i opowiada o rzeczach, które są poza ich dziką i prymitywną percepcją.


* Współcześnie różne kraje mają różne do tego prawne podejście. Jednym z ostatnich państw europejskich, w których wiek przyzwolenia był najniższy (12 lat) był do niedawna Watykan. Może spojrzymy na tę kwestię inaczej, jeśli dowiemy się, że w stanie Floryda wiek przyzwolenia wynosi 18 lat, zaś starszy i pełnoletni sprawca może być ukarany nawet karą śmierci. Często państwa tworzą prawo wyłącznie w celach restrykcyjnych, a nie w poczuciu potrzeby rozwiązania istniejących problemów.
** Narkotyki w powszechnym odbiorze są również demonizowane. Z całą pewnością żaden narkotyk nie jest tak bardzo szkodliwy jak alkohol, a wciąż jest legalny w większości krajów świata. W Polsce spożycie w ciągu ostatnich paru lat wzrosło do 11 litrów czystego spirytusu (to przeliczenie). Polacy piją obecnie więcej niż w okresie PRL.

Print Friendly, PDF & Email