Kto czyta, nie błądzi.

Nie ma darmowych obiadów, czyli klasyk Heinlein

Robert A. Heinlein jest jednym z niekwestionowanych klasyków fantastyki naukowej, choć nie wiadomo, czy cieszyłby się z tego powodu. Jeden ze współczesnych autorów wyznał, że nie chciałby zostać klasykiem. Klasyków nikt nie czyta z własnej woli, a zmusza się do tego dzieci w szkołach. Heinleina jednak czytać warto, choć uczciwie przyznaję, że nie wszystkie jego dzieła, zwycięsko przeszły próbę czasu.

Heinlein, który zmarł w roku 1988, a więc przed czasem, gdy internet zawitał pod strzechy, jest dziś chętnie cytowanym autorem bon motów. Najczęściej zresztą cytują go ci, którzy jego książek nie czytali. Można przypuszczać, że nie byłby zadowolony z interpretacji niektórych jego aforyzmów. A gdyby żył współcześnie i swe myśli publikował na Facebooku, zapewne dorobiłby się ogromnej watahy hejterow. Od lewej do prawej.

Święty Graal liberałów, czyli „Nie ma darmowych obiadów”, pojawił się po raz pierwszy w powieści Luna to surowa pani w roku 1966. Miał całkiem rzeczowy wydźwięk, daleki od liberalnych mokrych snów. Otóż akcja powieści rozgrywa się na Księżycu, który w przyszłości stał się kolonią karną ziemskich państw. Wybucha powstanie, w którym efektywnie pomaga ludziom superkomputer. Jednak narrator musi najpierw uświadomić superkomputerowi, że w trudnej rzeczywistości Luny, zasoby i ich użycie są ściśle powiązane. A zasobem, ktorego może zabraknąć na Księżycu, jest – na przykład – powietrze.

Sztuczna inteligencja

Trzeba przyznać, że w połowie lat sześćdziesiątych Heinlein potrafił zaskakująco współcześnie przedstawić opis superkomputera, który zyskuje świadomość. Rzecz jasna mogą śmieszyć moduły pamięci z lampami elektronowymi, ale struktura budowy, skalowalność i rola oprogramowania zadziwiająco wręcz pasują do dzisiejszej wiedzy informatycznej. Elementy cybernetyczne pojawiają się także w innych powieściach tego autora i zawsze jego przewidywania się doskonale sprawdzają. W powieści Piętaszek z 1982 roku świetnie opisał proceder zostawiania fałszywych śladów w sieci cybernetycznej przez tajną agentkę. A przecież internet był zaledwie niemowlakiem w pieluchach.

W swych futurystycznych wizjach Heinlein porusza rozmaite zagadnienia. Książka Hiob: Komedia sprawiedliwości z 1984 roku zaczyna się w momencie, gdy bohater odpoczywa podczas rejsu ogromnym wycieczkowcem. Alec jest przedstawicielem jednej z purytańskich sekt środkowego zachodu USA. Jednym słowem jest głupkiem i ćwokiem. Przytrafia mu się jednak przygoda niesamowita, ekscytująca i straszna za razem. Otóż zostaje przeniesiony do równoległej rzeczywistości. Coś podobnego jak w dużo późniejszym serialu Sliders, tylko te przejścia są niezależne od niego. W pierwszym z równoległych światów zyskuje kochankę, co jest powodem jego szaleńczego zmartwienia, bo ma świadomość grzechu i tego, że ten grzech jest cudowny. W kolejnych przejściach już wraz ze swoją ukochaną Margrethe przenosi się do kolejnych światów w coraz to bardziej szaleńczym tempie. Okazuje się, że potencjalne drogi rozwoju Ziemi są bardzo różne, ale ani razu nie pojawia się w tych wizjach nasz realny świat. W końcu Alec po wielu przygodach trafia do nieba i do piekła, by w pewnym momencie odnaleźć wreszcie wcześniej utraconą kochankę. Konkluzja końcowa bohatera?

Niebo jest tam, gdzie Margrethe.

Obraza uczuć religijnych

W tej powieści Heinlein potrafił obrazić uczucia religijne wszelkich możliwych wyznań łącznie z satanistami. Jednak znacznie większą sławę przyniosła mu powieść Obcy w obcym kraju z roku 1962. W tej powieści również znajdziemy sporo sarkazmu pod adresem rozmaitych wyznań, a opisany w niej „Kościół Fosterytów” zawiera tak wiele szyderstw z hierarchii katolickiej, że nie może to być przypadkiem. Ta powieść stała się też w pewnym sensie biblią pokolenia tzw. dzieci-kwiatów. A to ze względu na przedstawioną w niej swobodę seksualną, którą bohaterowie książki uznają za podstawowe prawo człowieka. Tak obrazoburcza książka w pełnej wersji w Polsce ukazała się tylko raz. A w świetle tendencji polityczno-religijnych zapewne nie będzie kolejnych wydań.

– Mike, czego jeszcze się nauczyłeś?
– Nauczyłem się dwóch sposobów zawiązywania butów. Jeden sposób jest dobry do tego, żeby się położyć na podłodze. Drugi sposób jest dobry do chodzenia.

Bohaterem książki jest Michael Valentine Smith. Jest potomkiem astronautów, którzy niegdyś wyruszyli z misją kolonizacyjną na Marsa. Kolejna ekspedycja po wielu latach przywozi go na Ziemię. Pomijając ten drobiazg, że Mars jest zamieszkały, Mike dzięki pewnemu precedensowi prawnemu staje się niewiarygodnie bogaty i gdy już nauczy się nieco ziemskiego człowieczeństwa i korzystania z radości cielesnych, zakłada Kościół. W tym Kościele staje się głównym kapłanem i jednocześnie Bogiem. Uczy ludzi dobra i nieskrępowanej radości seksu. W jego Kościele nie ma grzechu, jest niewłaściwość. Przy tym pokazuje ludziom cuda, ciekawsze niż Chrystus, a na dodatek uczy ich, żeby sami potrafili takie same cuda robić. Nic więc dziwnego, że świat musi się go pozbyć. Nie może być tak, że każdy jest Bogiem.

Wielki futurolog

Nie wszystkie powieści Heinleina dziś są równie interesujące. Jednak nawet w tych, które dziś wydają się mniej ciekawe, można znaleźć interesujące motywy. Drzwi do lata (1957) przedstawiają historię bohatera, który oszukany przez żonę decyduje się na spędzenie lat w hibernacji, następnie korzysta z możliwości cofnięcia się w przeszłość i naprawienia rozmaitych błędów życiowych. Ubocznym elementem utworu jest opis życia w XXI wieku.

Znalazłem wkrótce miły tani pokoik w zachodniej części Los Angeles, nie będącej jeszcze w przebudowie, zgodnie z założeniami „Nowego planu”. Sądząc po wielkości pomieszczenia, kiedyś musiała to być szafa na ubrania.

Nie sposób się nie zaśmiać z tego fragmentu, gdy wiemy, że krzykiem mody dziś są tzw. tiny houses, ponieważ ludzi nie stać na zwykłe mieszkania. Heinlein nie był wydawany w Polsce Ludowej, bowiem zbyt wiele jego powieści mogło być odbieranych jako krytyka totalitarnej komunistycznej rzeczywistości. Ale zapewne miłośnicy batalistycznej science-fiction w rodzaju Battle Star Galactica, czy Star Wars wiedzą, że ten gatunek zawdzięczają Heinleinowi. To on w brawurowej powieści Kawaleria Kosmosu (1960) stworzył militarną s-f. W powieści Piętaszek pokazał, że nawet w odległej przyszłości ludzie nie pozbędą się rasizmu i ksenofobii. A będą prócz ciemniejszej skóry mogli również piętnować ludzi z próbówki. Nie pomylił się, wystarczyło dożyć XXI wieku i posłuchać bredni polskich księży.

Ten stary świntuch

Literackim alter ego Heinleina jest zapewne Jubal Harshaw z powieści Obcy w obcym kraju. Zapewne jakaś część jego społecznych i politycznych poglądów byłaby dla współczesnego Europejczyka nie do przyjęcia. Nie sposób mu jednak odmówić wizjonerstwa.

Jak każdy Amerykanin, przejawiał pewne anarchistyczne skłonności, a możliwość rzucenia wyzwania rządowi władającemu niemal całą planetą była wizją, dzięki której krew znowu zaczęła żywiej krążyć mu w żyłach.

Pisarz do końca życia rzucał wyzwanie swoim czytelnikom, nie patrząc na modę, nie poddając się trendom ani oczekiwaniom. A dzięki czterokrotnie zdobytej nagrodzie Hugo i niesłabnącemu zachwytowi czytelników, zachować mógł niezależność. Więc zanim odwrócicie się ze zgrozą od obrazoburczych utworów Heinleina, pamiętajcie:

Zbawiona dusza w niebie ma mniej więcej taką pozycję społeczną, jak czarnuch w Arkansas.

Jesteście Bogiem

Print Friendly, PDF & Email