Akcja tej trylogii rozgrywa się jakieś sto lat przed wydarzeniami, o których opowiada „Gra Endera”. Ludzkość eksploruje kosmos. Są bazy na Księżycu. Jeszcze dalej zapuszczają się statki eksplorujące naturalne skarby planet i asteroid.
Orson Scott Card
Saga zaczynająca się od Gry Endera to w fantastyce dzieło szczególne. Porównać ją można chyba tylko do Fundacji Asimova lub powieści Jacka Londona.
Drugi tom opowieści o Enderze. Najeźdźcy z kosmosu zostali pokonani, ale Ender nie może wrócić na Ziemię, bo każda z rywalizujących o władzę na Ziemi organizacji, chciałaby mieć go jako swego naczelnego dowódcę, a on nie chce stanąć po żadnej ze stron. W tej sytuacji staje się prekursorem międzyplanetarnego osadnictwa.
Niezwykłość powieści budują zawarte w niej tezy. Pierwsza, że to właśnie dzieci, które niejako rodzą się wraz z nową technologią, będą z niej korzystać w sposób naturalny i odruchowy. Wraz z rozwojem komputerów teza ta się potwierdziła w pełni. Dziadkowie i rodzice muszę się mozolnie nowych technologii uczyć, dzieci poruszają się wśród nich naturalnie.
Jeżeli ktoś jeszcze nie czytał trylogii Tropiciel Orsona Scotta Carda, powinien zacząć, zanim zdecyduje się poznać recenzję ostatniego tomu. Chcąc nie chcąc trzeba w niej nawiązać do dwóch poprzednich części cyklu, a to nieco odsłoni fabułę. W trzecim tomie, zatytułowanym Goście pojawia się temat ksenocydu, czytelnikom Carda znany już z cyklu zaczynającego się Grą Endera.
Podobnie jak w „Mówcy umarłych” Card tworzy wizję świata, który zostaje zasiedlony przez ludzi zmieniających właściwości tego świata. Podobnie jak we wcześniejszych swoich książkach pokazuje nam bohatera, który wie i potrafi więcej niż inni. Polskie tłumaczenie tytułu cyklu jako „Tropiciel” jest nieco mylące.
Trzynastolatek Rigg mieszka w lesie. Wraz ze swoim ojcem zajmują się polowaniem, a potem sprzedażą futer w pobliskim miasteczku. Rigg praktycznie nie chodzi do szkoły, ale uczy go ojciec. Według Rigga są to najczęściej zupełnie nieprzydatne rzeczy.