Kto czyta, nie błądzi.

Fantazmat Wielkiej Lechii

Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków Obálka knihy Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków
Artur Wójcik
popularno-naukowa
Napoleon V
2019
książka, mobi, epub
250

Propagatorzy Wielkiej Lechii przedstawiają nową wersję historii bez faktów, w której Polacy (zwani niegdyś Lechitami) posiadali m.in. ogromne imperium, toczyli zwycięskie boje z Aleksandrem Wielkim, czy kontaktowali się z… kosmitami. Zwolennicy tych teorii utrzymują, że wrogom Lechii zależało na tym, aby zniszczyć „prawdę” i wmówić nam, że Polacy zeszli z drzew wraz ze chrztem Mieszka w 966 roku. [z noty wydawniczej]

„Fantazmat Wielkiej Lechii” ma podtytuł, który wiele wyjaśnia: „Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków”. Autor jest historykiem i w sposób stricte naukowy rozprawia się z coraz to powszechniejszym mitem Wielkiej Lechii lub inaczej Imperium Lechickiego. Choć w zasadzie ta fantastyczna teoria pozbawiona wszelkich podstaw jest bardziej teorią spiskową niż mitem. Choć często zarzuca się historii, iż podatna jest na wpływy polityczne, to zastąpienie jej bajędami i legendami nie jest dobrym pomysłem. Tym bardziej, że zaskakujący trend podważania nauki dotyczy wielu dziedzin. Teorie spiskowe istnieją w obszarze medycyny, fizyki, czy astronomii.

Skąd bierze się ta nieufność do nauki? Z braku umiejętności weryfikacji informacji.

Pomysł poprawiania historii i przedstawiania dawnych wydarzeń po swojemu wcale nie jest taki nowy. Już Wincenty Kadłubek, który bazował na opowieści Galla Anonima, wiązał jednak historię Polski ze światem starożytnym. Polacy pierwszy raz zostają nazwani Wandalami i Lechitami właśnie w tej kronice. Współcześni naśladowcy biskupa Kadłubka mają fantazję większą i równie swobodnie traktują historyczne fakty. Nie wszystkie teorie lokujące początki państwa polskiego w głębokiej starożytności są jednakowe i spójne wzajemnie ze sobą. Jednak łączą je często pewne kamienie milowe.

Polska jest jedną z części większego tworu polityczno-kulturalnego, do którego wchodzą również inne wschodnie narody. Przewodnictwo w tej federacji pełni Rosja, która w czasach zaborów stała się opiekunem słowiańskiej tradycji, zaś o fałszowanie historii należy oskarżać Niemców.

Źródła części teorii są w Rosji. Autor książki „Fantazmat Wielkiej Lechii” udowadnia to ponad wszelką wątpliwość. I nie ma przesady w tym, że nawet najbardziej absurdalne teorie spiskowe mogą znaleźć się w kręgu zainteresowań tajnych służb, które będą zainteresowane wykorzystaniem ich do gry politycznej. Według twórców tej teorii, jej wrogowie niszczyli dowody od zamierzchłych czasów. Nieco to przypomina polityka*, który na konferencję prasową przybył z niszczarką. Umieścił jakąś kartkę w niszczarce i oznajmił, że brak dowodów jest dowodem, bo przestępcy je zniszczyli. Oczywiście dla człowieka myślącego sam pomysł istnienia ogromnego cesarstwa Lechitów w początkach naszej ery jest bardzo fantastyczny. A na dodatek teoria niszczenia śladów tego imperium konsekwentnie przez 2000 lat jest kompletnie absurdalna.

Wrogiem numer jeden Wielkiej Lechii jest „sam wiesz kto”

Turbosłowianie i Turbolechici. Takich określeń całkiem słusznie używa autor w części publicystycznej swej książki w odniesieniu do ekstremalnych wyznawców tej teorii. Patologiczna nienawiść zwolenników turbosłowiaństwa do instytucji kościelnych jest tak duża, że zastępuje wszelkie merytoryczne argumenty i racjonalną ocenę. Nie uwalniając Kościoła od żadnych jego faktycznych zbrodni, przypisywanie mu wielkich mocy w czasach początków chrześcijaństwa przypomina najbardziej wymyślne fabuły powieści Dana Browna. Warto też podkreślić, że środowiska turbosłowian i turbolechitów podpinają się pod ruchy rodzimowiercze, jednak jest to często miłość bez wzajemności. Chociaż rodzimowiercy również korzystają z fałszywych źródeł, które powstały najczęściej w XIX wieku. Na koniec dodam jeszcze, ze autor bezlitośnie i naukowo rozprawia się ze świętym graalem wyznawców Wielkiej Lechii, czyli „Kroniką Prokosza”. Choćby z tego względu warto książkę przeczytać.


* To autentyczne wydarzenie z czasów pierwszej kadencji PiS w latach 2006-2008, a bohaterem jego jest Zbigniew Ziobro.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*