Kulawe konie ruszają galopem do akcji. Niektóre rzeczy wychodzą im lepiej lub gorzej, a czasem całkiem tragicznie, to jednak bilans ostateczny jest pozytywny.
Slough House
W powietrzu czuć było anarchię – pisał Mick Herron w „Martwych lwach”. No cóż… teraz to dopiero się zrobiła anarchia.
Akcja tej powieści jest jak obieranie cebuli. I nie chodzi o to, że łzawią nam oczy. Każda kolejna warstwa odsłania następną. Każda tajemnica ma swą tajemnicę.
„Martwe lwy” są wyjątkowo brawurową fabułą. Jeszcze niedawno układaliśmy powieści sensacyjne na półce tuż obok fantastyki. Zimna wojna się skończyła i epickie akcje sensacyjne nie wydawały się ani ważne, ani ekscytujące, ani też prawdopodobne.
Kulawe konie są to ludzie, których ze służby z jakichś powodów zwolnić nie można, a zawinili na tyle, że zostają odstawieni na boczny tor. Spędzają całe dnie w pracy na analizowaniu rozmaitych dokumentów, wyszukiwaniu zwykle mało istotnych informacji i udawaniu, że nadal są tajnymi agentami.