film historyczno-przygodowy
SkyShowtime
film
Paweł Maślona
Bartosz Bielenia, Jacek Braciak, Robert Więckiewicz, Agnieszka Grochowska, Jason Mitchell
Aneta Hickinbotham, Leszek Bodzak i inni
Jest wiosna roku 1794 roku. Do okrojonej dwoma zaborami Polski przybywa Tadeusz Kościuszko. Niedawny bohater wojny wyzwoleńczej w Ameryce jest sławny i ma zostać przywódcą kolejnego powstania w kraju. Przybywa wraz z dawnym niewolnikiem i przyjacielem, czarnoskórym Domingo. Tymczasem rosyjski rotmistrz Dunin ma list gończy i chce aresztować Kościuszkę, zanim ten wznieci powstanie.
Pierwszy raz spotkałem się z przezwiskiem „Kos” w fantastycznej powieści Diany Gabaldon z cyklu Obca. Ponieważ nie traktowałem tej powieści jako źródło historyczne, szperałem nieco i faktycznie okazało się, że takie skrócenie nazwiska naszego narodowego bohatera miało miejsce. Nam wydaje się to nieco dziwne, bo słowo to kojarzy się z sympatycznym i popularnym ptakiem.
Kościuszko przybywa do Polski wiosną 1794 roku i ma stanąć na czele kolejnego powstania narodowego. Jednak film nie mówi o samym powstaniu, lecz o wydarzeniach, które mogły się zdarzyć, ale być może się wcale nie wydarzyły. Głównym bohaterem zresztą nie staje się Kościuszko. Jest nim szlachecki bękart Ignac, który ma nadzieję, że umierający ojciec oficjalnie go usynowi w testamencie, a to uczyni go szlachcicem. W tle pozostają wydarzenia związane z Kościuszką, ale też sceny sadystycznego traktowania chłopów przez szlachtę.
Po kilku filmach, w których widziałem Bartosza Bielenię, mam wrażenie, że gra zawsze tę samą postać. Jego interpretacja bękarta Ignaca nie jest zła, ale też daleko jej do wybitności. Świetnie za to wypadł Jacek Braciak jako Kościuszko. A zdecydowanie najlepiej wypadł Robert Więckiewicz w roli diabolicznego rosyjskiego rotmistrza. Plusem filmu jest niewątpliwie pokazanie wielkiego bohatera narodowego w całkiem inny kameralny sposób. To nie posąg, ale żywy człowiek, tego jeszcze w polskim kinie historycznym nie było.
„Kos” mógł być dobrym filmem. Mógł. Ale nie jest. Podstawowy zarzut jest typowy dla większości polskich filmów. Przeważnie nie da się zrozumieć, co tam bełkoczą aktorzy. Żeby zrozumieć część dialogów musiałem sobie włączyć angielskie napisy, bo polskich SkyShowtime nie przewidział. I nie jest to wada techniczna, bo mam bardzo przyzwoity dźwięk na swoim sprzęcie. Ten film po prostu jest dźwiękowo skopany. Aż się zdziwiłem widząc napisy dotyczące postprodukcji dźwiękowej. Ponadto wątek rotmistrza Dunina jest nieco przekoloryzowany. Ale to już drobna wada.