kryminał, dramat
Netflix
2024
miniserial
Sivaroj Kongsakul
Narilya Gulmongkolpech, Teerapong Leowrakwong, Charttayodom Hiranyasthiti, Thanavate Siriwattanakul
Kulp Kaljareuk
Gdy miliarder z branży diamentowej Roongroj umiera w nagły sposób rozpoczyna się walka o schedę. Sprawę komplikuje fakt, że niewiele wcześniej ożenił się z pokojówką Kaimook. Synowie i spadkobiercy fortuny podejmują walkę o majątek i wpływy. W tle widzimy patologię wykorzystywania i gnębienie licznej służby.
Miniserial „Pan domu” udowadnia, że kinematografia azjatycka nie poddaje się i w kategorii największej szmiry potrafi przebić nawet francuskie Rekiny w Sekwanie. Tym razem Netflix zaprezentował serial tajlandzki składający się z siedmiu odcinków o życiu wyższych i bogatych sfer. Niektórzy narzekają na platformy streamingowe. Twierdzą, że te wciskają nam kicz. A kiedyś to były inne czasy. Pewnie chodzi o czasy, gdy mieliśmy szalony wybór między dwoma programami.
Zatem przypomnę wam „Niewolnicę Isaurę”. Rzekomo nikt jej nie oglądał, a ulice pustoszały tak, jak wtedy gdy Polska nakopała Brazylii w 1974 roku. Swoją drogę te dwa seriale pokazują, jak wiele jest podobieństw między Azją i Ameryką Łacińską. Kto by się spodziewał. Oczywiście współczesny serial ma ostrzejsze pazury i z upodobaniem pokazuje, jak bogacze znęcają się nad służbą, gwałcą służące, kopią i biją, a może i jeszcze więcej. Z serialu wynika, że potomkowie diamentowego magnata są dość makabryczną patologią, w przeciwieństwie do miłego staruszka, który lubił motyle i ożenił się z młodą służącą.
Jednak cała ta intryga ma polot nieheblowanej deski. „Pan domu” jest fabułą wyjątkowo słabą. Od początku widać, że młoda wdowa, a jeszcze niedawno służąca, zachowuje się dziwnie. Dwaj synowie magnata są przerysowani aż do bólu. A ich żony i dzieci wydają się żywcem wyjęci z patostreamów Tik Toka. Zatem czy kogoś dziwi, że ten serial stał się najczęściej oglądany w Polsce? Mnie raczej nie. Wiem, że to paskudna złośliwość, ale co zrobić. Taki już jestem.
W czasach PRL można było usprawiedliwiać popularność równie beznadziejnej „Niewolnicy Isaury” tym, że była to opowieść egzotyczna. Także tym, że wybór w telewizji był prawie żaden. Dwa programy telewizyjne i ograniczenia finansowe socjalizmu robiły swoje. Jednak dziś trudno usprawiedliwić oglądających tajlandzki serial. To bezguście i kwintesencja kiczu. Zakończenie można przewidywać już w pierwszym odcinku, a całą fabułę dałoby się zmieścić w jednym średniej długości filmie.