Akcja rozgrywa się w fikcyjnym amerykańskim mieście Farewell, w którym swą siedzibę w początkach XX wieku założyli magowie. Od tamtej pory minęło niemal sto lat, a oni nadal są w tym mieście. Pozornie niczym nie różnią się od zwykłych ludzi. Żyją na granicy dwóch światów, chroniąc zwykłych ludzi przed nieznanym. A w Farewell po zmroku budzą się istoty nie z tej ziemi.
Archiwum miesiąca: październik 2017
Narracja książki prowadzona jest w pierwszej osobie, więc świat poznajemy z perspektywy bohatera, który wspomina swą młodość i lata studenckie. Niewątpliwie ciekawa jest opowieść pokazująca upodabnianie się świata japońskiej młodzieży – młodszej i starszej – w powojennej rzeczywistości zdominowanej przez Amerykanów.
Bohaterka może być jego kolejną ofiarą, a wokół niej pojawiają się postacie, z których każda może być seryjnym mordercą. Akcja poprowadzona jest zgodnie z klasycznymi regułami kryminału. Czytelnik ma coraz więcej podejrzeń wobec kolejnych postaci, a na końcu czeka go zaskoczenie. Ponieważ bohaterka jest atrakcyjną młodą kobietą to, choć czuje się niedowartościowana, pojawiają się wokół niej interesujący mężczyźni.
Dyrektor szkoły otrzymał paczkę i wiedział, że to koniec. Wkrótce w szkole znaleziono jego ciało na sznurze. Czy się powiesił? A jeśli tak to dlaczego? Detektywi Grey i Miles to para policyjnych nieudaczników, których odsuwa się początkowo od śledztwa. Ale czy na pewno tak jest?.
Kolejne przygody Magdy, jej wujka Feliksa i kilku jeszcze znanych z pierwszego tomu postaci. Świat się zmienia. Demony stają się coraz bardziej agresywne i krwiożercze. Żniwiarze walczą z nimi, ale idzie im to dość kiepsko.
Jeżeli ktoś jeszcze nie czytał trylogii Tropiciel Orsona Scotta Carda, powinien zacząć, zanim zdecyduje się poznać recenzję ostatniego tomu. Chcąc nie chcąc trzeba w niej nawiązać do dwóch poprzednich części cyklu, a to nieco odsłoni fabułę. W trzecim tomie, zatytułowanym Goście pojawia się temat ksenocydu, czytelnikom Carda znany już z cyklu zaczynającego się Grą Endera.
Dobry stary seksistowski Michel Houellebecq nadal jest w szczytującej formie. Nie wiem ki diabeł podkusił mnie, by kupić ebooka z powieścią „Mapa i terytorium”. Kosztował dziesięć złotych. Za te pieniądze miałbym całkiem przyzwoite portugalskie wino. Jednak moja namiętność czytania jest przynajmniej tak duża, jak Houellebecqa namiętność do oceniania rozmaitych cipek i muszę z tym żyć.
Rok temu w USA, a obecnie w Polsce słychać zewsząd zachwyt nad powieścią „Małe życie” Hanyi Yanagihary. Książka stała się absolutnym bestsellerem, którego szanujący się hipster nie może zlekceważyć. Akcja powieści rozgrywa się w sercu Ameryki, a jednocześnie w najbardziej wielokulturowym i innym od całej reszty Wielkim Jabłku, jak często nazywa się Nowy Jork.
Oglądacie serial o wyjątkowo wkurzającym, ale też genialnym lekarzu? Jasne, bo kto by tego nie oglądał. Każdy, kogo czasem rozłożyła grypa, marzy o takim bystrym lekarzu rodzinnym, który w lot zdiagnozuje możliwie skomplikowane i rzadkie choroby, które was toczą. Szczególnie gdy coś wam naprawdę dolega, a domowy lekarz po skierowaniu na cała serię badań mówi: hm, wyniki mówią, że jest pan całkowicie zdrowy…
Książka Marcina Szczygielskiego jest zaskakująca. Po pierwsze bohaterkami są kobiety, co nie jest dziwne samo w sobie, ale to, że są to postaci narysowane z wielką głębią psychologiczną. Po drugie, zaskakuje sama fabuła. A po trzecie, prawdopodobieństwo wydarzeń i duża wiedza autora z zakresu historii.